Miłość do gór wyrażona bieganiem…Rzeźniczek 2017
Miłość do gór zakwitła we mnie kilkanaście lat temu, rok w
rok starałam się spędzić choć chwilę w nich, aby nabrać dystansu, zmierzyć się
z ich wielkością i poczuć ten dreszczyk emocji. Od 2 lat po górach zaczęłam
biegać i wtedy też stanęłam na starcie swoich pierwszych górskich zawodów –
Rzeźniczek, młodszy brat Biegu Rzeźnika..już wtedy wiedziałam że wrócę na ten
bieg, że wrócę w Bieszczady. W ubiegłym roku kontuzja nie pozwoliła mi na przebycie
całej trasy, ale w Bieszczady pojechałam, kibicowałam zarówno Rzeźnikom jak i
Rzeźniczkom i nie odpuściłam sobie 7kilometrowego zbiegu do Cisnej wspólnie z
biegaczami. Jak pojawiły się tylko zapisy na ten rok wiedziałam że muszę tam
być..i pojechałam..
Bieszczady to koniec świata z kiepsko rozwiniętą komunikacją
publiczną więc trochę problemów stworzyło finalne znalezienie miejsca noclegu i transportu.
W tym roku organizatorzy Rzeźnickiego Festiwalu Biegowego rozbudowali całą
formułę, dodali kilka biegów – wśród nich Rzeźniczek Intro – 28 km ( kilometraż
znany mi z klasycznego Rzeźniczka, natomiast większe przewyższenia). W Bieszczady
wyruszyłam wspólnie z Izą i Anią w sobotę popołudniu aby po ok 8 godzinach znaleźć
się na miejscu. Ostatnia godzina podróży nie nastrajała pozytywnie jeśli chodzi
o pogodę na następny dzień…burze, ulewa..
Start biegu miał miejsce w niedzielę o 14. Na start zawiozła
nas bieszczadzka wąskotorówka z niesamowitym klimatem i widokami po trasie.
Początek
trasy wydawał się dość łagodny, niewielkie podbiegi i zbiegi, trochę ścieżek
leśnych, szutru, asfaltu i kibice w bieszczadzkich wioskach. Było rześko,
mgliście więc na tym etapie o widoki trudno. Od ok 10 km zaczął się już
prawdziwie górski bieg, podejście za podejściem, trudne warunki na szlakach
spowodowane nocnymi opadami, liście, kamienie, gałęzie, błoto..ale w sercu
radość i spokój..bieg bez ciśnienia na wynik, to taki czas na porozmawianie z
samym sobą, przemyślenie najtrudniejszych życiowych spraw, oderwanie się od
codziennego pędu..górka za górką, zbieg za zbiegiem…po drodze pogaduchy z
biegaczami wokół..od 17 km zaczął się zbieg, aby na 21 km znaleźć się na
wysokości zrównanej z punktem startu. W tym miejscu był też punkt kontrolno –
odżywczy z cudownymi wolontariuszami. Cola, rodzynki w garść i w drogę..no
właśnie..i tu zaczęło się piekło..ponad 2 km podejścia po bardzo różnym
terenie..w tym miejscu nienawidziłam biegania..chciałam aby skończyło się jak
najszybciej..w lesie była straszna wilgotność, trudno o złapanie oddechu (
biorąc pod uwagę moje wcześniejsze zapalenie płuc). Ale jak tylko wybiegało się z lasu widoki
rekompesowały cierpienie.
Od 24 km miał zacząć się zbieg..planując ten bieg wiedziałam
że to będą najprzyjemniejsze km do mety ( pamiętając zbieg na końcu klasycznego
Rzeźniczka). Oj jak ja się bardzo myliłam..tu najbardziej dało się odczuć ulewę
z poprzedniej nocy. Błoto, błoto, błoto..stromy zbieg ..błoto, błoto, ..i
jeszcze raz błoto..nie dało się szybko zbiegać, a każdy krok otoczony był myślą
czy wyjmę nogę z butem czy bez buta..zegarek oznajmiał kolejne kilometry…a tu nagle
kolejne podejście, no nie…to nie było w planie..biegacze wokół mieli podobne
reakcje do mojej..no nic, znów w górę i w dół..już było mi wszystko jedno i nie
patrzyłam czy wdeptuję w największe możliwe błoto..od 27 km zaczęło być słychać
muzykę ze sceny na mecie..zegarek oznajmił 28km a ja nadal w środku lasu…czułam
że jest już blisko..ale..hmm…no tak nie może być łatwo..do przejścia jeszcze
rzeczka z lodowatą wodą po kostki, jeszcze mostek ….i najgorsze…wspinanie się i
zejście po błotnej lawinie trzymając się liny..na zmęczonych nogach, w
korku..takie oto atrakcje na koniec zgotowali nam organizatorzy…
Na 200m przed metą Wiewiórka na drzewie ze sceny śpiewała „
biegnij biegnij żwawo, ku górze…..nad strumykiem przeskocz, schyl się pod
drzewami”…idealny timing :)
Biegi górskie to zupełnie inny świat niż asfalt, tu nie ma
tłumów, często jest tak że przez kilkaset metrów albo nawet kilka km biegnie
się samemu, chwile zwątpienia w którą stronę jest szlak, czy jakiś zwierz nagle
nie wyskoczy..nie ma hałasów, nie ma śmiecących biegaczy..to taka społeczność w
której chce się być..zakwasy jeszcze są a w głowie, zapach traw, śpiew ptaków jeszcze w głowie, a w sercu już rysują się kolejne górskie cele..ale asfaltu nie zostawię :)
Komentarze
Prześlij komentarz