Nie będę śmiać się z Radomia....
Marcin, nie przepraszaj za Radom!
Namówiłeś nas i dobrze, uprzedzałeś, że tam jest zawsze upał i był upał. Był taki upał, że miejscami smoła się topiła. Ale za to wyjazd był wyjątkowo udany!
Ekipa w składzie: Beata, Ania, Kasia, Marcin i ja stawiła się na starcie:
Uprzednio dokonując rozgrzewki ;-)
Mniejsza o to. Z Radomiem jest tak, że w powszechnej opinii Radom nie jest miastem, lecz stanem umysłu. Nawet jadąc na miejsce szydziliśmy w samochodzie, na McDonaldzie przy kawie, a nawet już w biurze zawodów oglądając pakiety startowe: "Skarpety z Radomia, hehehehe".
Dość szybko okazało się jednak, że ten Radom jest całkiem ok i że to jednak miasto, zwłaszcza że organizacji biegu i zaangażowania osób, które były wolontariuszami może pozazdrościć niejeden bardziej renomowany półmaraton. I tak zaczynając od tego, na punktach odświeżania było mnóstwo wody, izotonika, a na kilku były też, oprócz zwyczajowych bananów, bakalie (rodzynki wypas!).
Trasa też zaskakiwała, szczególnie takich jak ja, którzy Radom znają tylko z tranzytowego przejazdu na Kraków i widzą po drodze tylko blokowiska i magazyny. Okazuje się, że Radom ma starówkę i całkiem przyjemny deptak w Centrum, przez który prowadziła trasa, zaskoczyły nas też bardzo przyjemne parki. Organizatorzy poprowadzili trasę jedną dużą pętlą, były podbiegi i biegi, zmontowano bogaty pakiet startowy (ten ze skarpetami, koszulką i pamiątkowym kubkiem) zapewniono też tradycyjny upał ;). A to wszystko za jedyne 30 zł startowego!!!
A jak się biegło - powoli oczywiście. Ja przyznam, że z bolącym kolanem, ale nie chciałem się przyznać, co oczywiście jest głupie i dziecinne, ale cóż, miałem w planach ten Radom i za diabła nie chciałem odpuścić. Na trzecim kilometrze nasze ekipa się rozciągnęła, dwójka maruderów postanowiła pozwiedzać Radom "Gallowayem", a trójka bardziej ambitnych poegaczy pobiegła przodem.
Po drodze poszydziliśmy trochę z Radomia... "Takie znaki tylko w Radomiu"
A na mecie: runda honorowa po bieżni stadionu, medale, jagodzianki, woda w workach (z Radomia of course - przepraszam, nie mogłem się powstrzymać ;-) ), no i poczęstunek - makaron z truskawkami!!!!
No i tak, gorąco - było, ale impreza ma klimat, oficjalnie muszę przyznać, że Radom to nie tylko tranzytowe blokowisko, ale całkiem fajne miasto, organizacja imprezy - pierwsza liga.
No na prawdę, nie ma co się śmiać z Radomia ;)
To pisałem ja, Szerszeń
Namówiłeś nas i dobrze, uprzedzałeś, że tam jest zawsze upał i był upał. Był taki upał, że miejscami smoła się topiła. Ale za to wyjazd był wyjątkowo udany!
Ekipa w składzie: Beata, Ania, Kasia, Marcin i ja stawiła się na starcie:
Uprzednio dokonując rozgrzewki ;-)
Mniejsza o to. Z Radomiem jest tak, że w powszechnej opinii Radom nie jest miastem, lecz stanem umysłu. Nawet jadąc na miejsce szydziliśmy w samochodzie, na McDonaldzie przy kawie, a nawet już w biurze zawodów oglądając pakiety startowe: "Skarpety z Radomia, hehehehe".
Dość szybko okazało się jednak, że ten Radom jest całkiem ok i że to jednak miasto, zwłaszcza że organizacji biegu i zaangażowania osób, które były wolontariuszami może pozazdrościć niejeden bardziej renomowany półmaraton. I tak zaczynając od tego, na punktach odświeżania było mnóstwo wody, izotonika, a na kilku były też, oprócz zwyczajowych bananów, bakalie (rodzynki wypas!).
Trasa też zaskakiwała, szczególnie takich jak ja, którzy Radom znają tylko z tranzytowego przejazdu na Kraków i widzą po drodze tylko blokowiska i magazyny. Okazuje się, że Radom ma starówkę i całkiem przyjemny deptak w Centrum, przez który prowadziła trasa, zaskoczyły nas też bardzo przyjemne parki. Organizatorzy poprowadzili trasę jedną dużą pętlą, były podbiegi i biegi, zmontowano bogaty pakiet startowy (ten ze skarpetami, koszulką i pamiątkowym kubkiem) zapewniono też tradycyjny upał ;). A to wszystko za jedyne 30 zł startowego!!!
A jak się biegło - powoli oczywiście. Ja przyznam, że z bolącym kolanem, ale nie chciałem się przyznać, co oczywiście jest głupie i dziecinne, ale cóż, miałem w planach ten Radom i za diabła nie chciałem odpuścić. Na trzecim kilometrze nasze ekipa się rozciągnęła, dwójka maruderów postanowiła pozwiedzać Radom "Gallowayem", a trójka bardziej ambitnych poegaczy pobiegła przodem.
Po drodze poszydziliśmy trochę z Radomia... "Takie znaki tylko w Radomiu"
A na mecie: runda honorowa po bieżni stadionu, medale, jagodzianki, woda w workach (z Radomia of course - przepraszam, nie mogłem się powstrzymać ;-) ), no i poczęstunek - makaron z truskawkami!!!!
No i tak, gorąco - było, ale impreza ma klimat, oficjalnie muszę przyznać, że Radom to nie tylko tranzytowe blokowisko, ale całkiem fajne miasto, organizacja imprezy - pierwsza liga.
No na prawdę, nie ma co się śmiać z Radomia ;)
To pisałem ja, Szerszeń
Komentarze
Prześlij komentarz